czwartek, 28 sierpnia 2014

A kto nie wypije, tego we dwa kije !!!

Dzień za dniem ucieka niubłagalnie. Nawet się nie zorientowałam, a tu już końcówka sierpnia. Dzieciaki, dom, warzywa, przetwory, wieczorne pogaduchy z sąsiadkami, weekendowe bieganie po łąkach, lasach i sadach.  Zupełnie straciłam rachubę czasu. O tym że to już koniec lata, zorientowałam się gdy mój teść zmontował, jak co roku o tej porze, i odpalił swoją  machinę do produkcji śliwowicy.                                    

A oto i ona:



Składa się z podgrzewacza , czyli miedzianego kociołka oraz chłodnicy czyli beczki z zimną wodą. W kociołku umieszcza się zacier czyli sfermentowane śliwki. W tym roku prawie wszyscy pędzili z mirabelek, ponieważ śliwki kiepsko obrodziły. Pod wpływem gorąca alkohol ulatnia się, płynie rurką do chłodnicy, tam ulega skropleniu i otrzymujemy rumuńską śliwowicę, zwaną tutaj ţuica. Ţuica ma ok.35  % alkoholu. Można ją powtórnie poddać procesowi destylacji a wtedy otrzymamy palinkę o podwójnej mocy.


Wyobrażacie sobie że na wsi większość meżczyzn wytwarza sobie w taki sposób śliwowicę, na swoje własne potrzeby lub nawet na sprzedaż, i jest to całkowicie legalne. Trunek ten w tradycji Rumunii znajduje się od wieków, a receptura przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. Można narobić sobie takiej śliwowicy ile tylko dusza zapragnie, i ile śliwek w sadzie, gdyż ilość również nie jest ograniczona, ba nawet więcej Rumunii nawet nie wyobrażają sobie aby ktoś kiedyś mógłby im tego zabronić. Oczywiście że Unia Europejska miała w tej sprawie swoje zdanie, jednak sprawa jak na razie ucichła, ciekawe tylko na jak długo. Ţuica towarzyszy narodowi rumuńskiemu we wszystkich ważnych momentach życia, czy to ślub, czy chrzciny a nawet pogrzeb. Ku czci zmarłym wylewa się na ziemię kilka kropel ze swojego kieliszka, aby i Ci co od nas odeszli także skosztowali sobie co nieco. Na naszym rumuńskim weselichu także była na stołach. Rodzice mojego męża przez kilka lat przechowywali ją specjalnie na tę okazję, co nadało jej naprawdę wytwornego smaku. Była doskonała, a goście z Polski byli zachwyceni, szczególnie że na drugi dzień ku ich wielkiemu zdziwieniu czuli się rewelacyjnie. Nie było mowy o po imprezowym bólu głowy. Chcę jeszcze podkreślić że śliwowicę wyrabia prawie każdy, to jednak nie każdemu ona wychodzi jak wyjść powinna. Nie każda ţuica jest dobra. Na tym po prostu trzeba się znać i po prostu trzeba umieć ją zrobić.
No to na zdrówko, lub jak to mówią w  Rumunii Hai noroc !!!


Na koniec jeszcze jedna rzecz przyszła mi do głowy a mianowicie uważam że ţuica najlepiej smakuje w Rumunii. Pijąc ją w Polsce mam wrażenie jakby traciła swoją jakość. Moim zdaniem ten trunek stworzony został aby kosztować go, a jednocześnie upajać się pieknem rumuńskiej przyrody, wsłuchając się w ludową nutę, odgłosy krowich dzwoneczków i beczenia owiec, podgryzując pyszne sery wprost od pasterzy. Wówczas poczujemy mistycyzm, jaki unosi sie w powietrzu tego niezwykłego kraju.








wtorek, 19 sierpnia 2014

Sezon bakłażanowy

Bakłażan, urocze, fioletowe warzywo to ulubieniec wszystkich Rumunów. Jeszcze nie spotkałam się aby ktoś z tutejszych nie darzył go sympatią. Dwie najpopularniejsze potrawy, a raczej jak ja to nazywam smarowidła, to salata de vinete- pasta bakłażanowa, oraz zacusca czyli pasta bakłażanowo- pomidorowo- paprykowa, zamykana w słoiki. Sezon na pastę właśnie trwa w najlepsze. Gdziekolwiek się nie ruszę, każdy pałaszuje ją ze smakiem. Natomiast sezon na zacusce dopiero się zacznie, a  więc dziś podam Wam przepis na pastę, który jest bardzo łatwy, mimo tego nie zawsze wychodzi. Cały myk polega na tym aby użyć dobrej jakości bakłażanów. Najlepsze oczywiście są te z ogródka, wygrzane na słońcu. Te z supermarketu zazwyczaj są gorzkie, a pasta z nich już nie będzie tak apetyczna.
Jeśli chcecie mieć tego cudaka w swoim warzywniku, koniecznie pamiętajcie że to warzywko lubi ciepełko, inaczej nici z Waszej uprawy.



Przepis na pastę z bakłażana

Składniki:

1 kg bakłażanów
50 ml oliwy
kilka kropli soku z cytryny lub octu winnego
1 duża cebula
sól 

Sposób przygotowania:

Bakłażany myjemy i podpiekamy z każdej strony, najlepiej na grillu. Gdy się upieką wkładamy do zimnej wody w celu łatwiejszego obrania ze skórki. Tę metodę stosuje się w regionie w którym mieszkam. Natomiast w innych regionach Rumunii ugrillowane bakłażany przecina się ( bez uprzedniego moczenia w wodzie) wzdłuża, a miąższ wyjmuje za pomocą łyżki. Tak jest o wiele szybciej i łatwiej. Jednak tutejsze gospodynie upierają się że stosując pierwszy sposób pasta jest o niebo smaczniejsza. Obrane bakłażany pozostawiamy na sitku do momentu dokładnego ich odsączenia. Nadmiar wody można również wycisnąć w rękach. Obrane i odsączone bakłażany dokładnie siekamy nożem lub za pomocą blendera, następnie przekładamy do miski i dodajemy ( mieszając powoli) oliwę oraz sok z cytryny. Pod koniec łączymy z  pokrojoną w bardzo drobną kostkę i uprzednio osoloną cebulą. Wszystko dokładnie jeszcze raz mieszamy i gotowe.

Pastą smarujemy świeżutką kromkę chleba , która doskonale smakuje w upalne sierpniowe dni.



                                                                

czwartek, 14 sierpnia 2014

Lato, słońce i szczęście.

Słońce świeci, prawdziwy żar leje się z nieba, a my mimo ogromu obowiązków korzystamy z upalnej pogody maksymalnie, wykorzystując każdą chwilę jak tylko potrafimy najlepiej. Nie wiem czy uda nam się w te wakacje gdzieś dalej wyjechać, ale w domu i pobliskiej okolicy także może być fajnie. Można spędzić miło czas, wystarczy tylko chcieć. Kiedyś tego nie rozumiałam i stanowiło to dla mnie ogromny problem. Na szczęście dziś inaczej patrzę na życie. Umiem doceniać i cieszyć się z tego co mam, a nie tracić bezsensownie czas na narzekanie i ubolewanie nad tym czego nie mam. Dziś myślę sobie jakaż byłam niemądra, wcześniej tego nie dostrzegając. Dziś również dziękuj losowi że postawił na mojej drodze człowieka , który nauczył mnie dostrzegać wielkie szczęście w codziennych maleńkich rzeczach. To mój mąż pokazał mi świat z zupełnie innej strony i nauczył mnie być prawdziwie szczęśliwą. Widocznie musiałam wyjechać aż do Rumunii żeby to zrozumieć.











poniedziałek, 11 sierpnia 2014

W końcu nadeszły upalne dni.

 Nadszedł sierpień, a w raz nim długo oczekiwane upały. Mogę powiedzieć, że prawdziwe lato mamy dopiero od tygodnia. Strasznie u nas padało, dosłownie dzień w dzień i było wyjątkowo chłodno, jak na rumuński lipiec przystało.
Martwiłam się strasznie o nasze uprawy, które nieźle dostały po liściach z powodu niesprzyjających warunków. Dużo rolników w Rumunii poniosło olbrzymie straty. Chorowały biedactwa , oj nam chorowały tego lata.Na szczęście jakimś cudem z tego wyszły i obecnie cieszą nasze oczy swoimi dorodnymi plonami. Jestem pewna, że ktoś tam u góry czuwa nad nami. Niejednokrotnie się o tym przekonałam.



 




 Z każdym nowym miesiącem, nadchodzą nowe smaki i nowe zapachy. Dla nas sierpień to przede wszystkim pyszna, gotowana kukurydza, prosto z naszego kukurydzianego pola. Jeżyny i jagody, brudzące na fioletowo moje dwie ukochane buźki. Soczyste arbuzy, pełne różowego słodkiego soku, cieknącego, po brodzie, po rękach aż do łokci,  cudownie. Papryka faszerowana i pasta z bakłażanów na kromce chleba. Zapach fermentujących śliwek, które już niedługo mój teść zamieni na tradycyjny rumuński trunek pełen mocy. Ciepłe noce przesiedziane z mężem na przydomowych schodach. Spadające gwiazdy i rozmowy nasze bezcenne wśród cykady świerszczy.

czwartek, 5 czerwca 2014

Jak to kiedyś było.

Jaką siłą jest tradycja w Rumunii, pisałam już wielokrotnie. Dziś wspominam jeszcze raz, a to za sprawą pewnego konkursu, organizowanego dla przedszkolaków z okazji Dnia dziecka, w którym Bianca miała okazję uczestniczyć.
Temat konkursu dowolny. Ważne by było zabawnie , wesoło, śpiewająco i ważne by się działo.
Grupa Bianki przygotowała przedstawienie, w którym za pomocą humoru i piosenki ludowej, ukazała życie swoich przodków, a konkretnie zwyczaj ich gromadnych spotkań, przy wspólnie wykonywanych pracach i robótkach ręcznych. Kobiety haftowały chusty i obrusy, tkały na krosnach, obrabiały len i wełnę, wyrabiały z niej tkaniny, dywany, narzuty, przędły na kołowrotkach. Mężczyźni zajmowali się garncarstwem, obierali ziarno z kolb kukurydzy, rzeźbili w drewnie,. Podczas spotkań opowiadano sobie straszne historie, ludzie śmiali się, żartowali, tańczyli przy skocznej muzyce. Po skończonej pracy gospodyni częstowała wszystkich przygotowaną strawą, w inscenizacji naszych przedszkolaków była to tradycyjna mamalyga z owczym serem i gęstą śmietaną.
Mimo tremy spowodowanej dużą salą widowiskową i ogromem publiczności, dzieciaki wypadły rewelacyjnie .Zdecydowanie maluchom udało się przekazać współczesnemu pokoleniu, jak wielką radość, szczęście i spełnienie przynosi wspólne przebywanie i wspólne tworzenie.







Po wystąpieniu wszystkich małych uczestników konkursu, jury udało się na naradę, a dzieciaki do pobliskiego parku, by oddać się szaleńczej zabawie.


W końcu nadeszło wyczekiwane przez wszystkich ogłoszenie wyników i wielka niespodzianka ponieważ pierwsza nagroda główna trafiła właśnie do naszych przedszkolaków.



wtorek, 27 maja 2014

Co w trawie piszczy ?

Bianca wróciła dziś z przedszkola bardzo podekscytowana. Już od progu radosnym okrzykiem wszystkim oznajmiła, że ma fantastyczne zadanie domowe do wykonania. Z racji tego że dzieciaki na najbliższych lekcjach będą poznawały owady, oraz środowisko ich życia.Każdy przedszkolak ma przynieść w słoiczku osobiście znalezione robaczki. To oczywiste że młoda teraz i zaraz chciała wyruszyć na łowy. Dzień był wyjątkowo gorący. Jak tylko troszkę się schłodziło, poszłyśmy z Bianią na łąkę za domem. Zaraz przy wejściu do owadziego raju rośnie ogromne robinia akacjowa. Słodki, intensywny zapach jej kwiatów był wprost odurzający.  Podeszłyśmy bliżej, a tam jak w ulu. Kwiaty akacji oblepione były pracującymi zacięcie pszczołami. Uważnie zerwałam kilkanaście gronowych kwiatostanów, co było nie lada wyzwaniem, by czasem jakaś z nich nie poczęstowała mnie swoim żądłem.


Na łące niczym w dżungli, rośliny wybujały po same pachy. W koło nas wysokie, kołyszące się źdźbła traw, na których nie trudno było odszukać poszukiwanych przez Bianię owadów.
Pierwszy jegomość, który wylądował w naszym słoiku, to malutki chrząszcz z sympatyczną czarną plamką w kształcie serduszka na czerwonym przedpleczu- omomiłek wiejski. Omomiłki były dosłownie wszędzie, maj to ich okres godowy dlatego tak licznie wyfrunęły na zieloną łąkę.



Kolejne upolowane cudo to prawdziwa ślicznotka- krasanka natrawka. Ten uroczy pluskwiak zachwycił nas szczególnie. Jej czarno- czerwone skrzydła są jak odbicie lustrzane.      Czyż nie jest piękna?


Trzeci z kolei owad, to zielony chrząszcz z czerwonymi końcami pokryw-bęblik dwuplamek.


Najmniejszy z naszych upolowanych zdobyczy to szarawo- czarny, szkodnik kukurydzy- Tanymecus dilaticollis.


Na samym końcu znana wszystkim i lubiana, biedroneczka siedmiokropka.


Jeśli chodzi o zdjęcia, to co prawda szału nie ma, nie powalają z nóg  Niestety marny ze mnie fotograf, a i aparat nie najlepszy. Takich makro wyzwań to on nie ogarnia. Najważniejsze że zabawa była przednia, i ku uciesze mamusi, z Bianki mały entomolog rośnie.
Z kwiatów akacji zrobiłyśmy wieczorkiem racuchy. Wyszły nam naprawdę pyszne. Robiłyśmy je po raz pierwszy, według rumuńskiego przepisu, znalezionego w necie.


Bianca pałaszując naleśniki , z zachwytem obserwowała robale, które postawiłyśmy na parapecie w kuchni. Jutro zaniesie je do przedszkola. Dwa dni posiedzą w przedszkolu , następnie wypuścimy je na wolność.



niedziela, 25 maja 2014

CO ROBIĄ MATKI

Z żadnym człowiekiem nie stanowiłeś nigdy takiej jedności,
z nikim nie byłeś tak nigdy zżyty
jak z własną matką.
Nosiła cię, karmiła, ukształtowała-
ciało z jej ciała, krew z jej krwi. Piłeś życie
z kielicha jej miłości.
Twoje narodziny były dla niej, po ustąpieniu bólu,
cudowna radością.
I byłoby to żałosne, gdybyś dziś
przestał być dla swej matki radością

Prawdziwe matki są fantastyczne, zarówno starsze,
jak i młodsze, które dopiero co zostały matkami.
Z reguły nie dokonują wynalazków,
nie kierują katedrą,
nie budują dróg, mostów i miast.
Robią nieskończenie więcej.
Wychowują przyszłego człowieka.
Matki wydają na świat to,
co jest najważniejsze: miłość.

Bóg kocha każde dziecko sercem jego matki.
Tam, gdzie matki poddają się, umiera miłość.
A tam, gdzie miłość jest martwa, żaden człowiek
nie uwierzy już w Boga ani w życie.

                                           Phil Bosmans

















środa, 14 maja 2014

Na zielonej łące, słychać szum strumyka.


Dawno nie byłam nad pobliskim potoczkiem. Piękna, słoneczna pogoda kusiła, aby się tam wybrać. Było późne niedzielne popołudnie, po pysznym obiadku i półgodzinnej drzemce, wsadziliśmy dzieciaki do auta, a po dziesięciu minutach stąpaliśmy już po kamienistym brzegu rzeczki. Dziewczynki chciały rozebrać buciki i zamoczyć nóżki w przejrzystej wodzie. Jednak na to jeszcze nie pora. Tegoroczny maj nie jest wystarczająco ciepły, na tego typu zabawę.




Wszakże mama nie pozwoliła chlapać się w zimnej wodzie, ale rzucanie kamieni też jest super.


Anca mogłaby tak godzinami. To jest to, co małe dziewczynki lubią najbardziej.



Budowa zamku z mokrego piachu także jest niczego sobie,


a ty nasza żyrafko posiedź tu  i odpocznij na kamieniu. Do wspólnej zabawy w błotku, zaprosić cię nie możemy.



Wijąca się rzeczka położona jest w dolinie, łąk, pastwisk oraz pachnących leśnych polan. Wszystko tu naturalne, i dzikie. W powietrzu unosi się zapach soczystej trawy, która jest wyśmienitym przysmakiem dla wypasanych tu zwierząt.
Kończymy taplanie się w błotku. Wrzucamy ostatni kamyczek- plum, do wody.
Jeszcze chwilkę słuchamy jak pluszcze i szumi strumyczek, i idziemy pohasać na zielonej łączce.



Po drodze spotykamy konika zajętego skubaniem trawki,


Stadko owiec, wraz z ich wiernym pasterzem.


Te wełniaste przeżuwacze, podobnie jak konik nie odrywają swych łebków od ziemi. Widocznie ostatnie obfite opady przyczyniły się do tego, iż trawa jest wyjątkowo soczysta, i bardzo smakuje tym czworonożnym roślinożercom.


Nieco dalej widać kaczuchy, biegnące w kierunku kałurzy, powstałej na lące,


oraz krowy , które upodobały sobie pastwisko zaraz przy piaszczystej drodze.




Bianca podchodzi do nich bardzo blisko, a one wychodzą jej na przeciw, radośnie dzwoniąc uczepionymi do szyi dzwonkami.
Machamy krówkom na pożegnanie, i spacerkiem maszerujemy dalej.


Wdychamy czyste powietrze, delektujemy się zapachem w pełni kwitnących, przydrożnych drzew,
krzewów,


  kwiatów i ziół łąkowych.



Z podmokłych terenów dochodzi do nas żabi rechot. Z wielką przyjemnością wsłuchujemy się w odgłosy godowe, wydawane przez te sympatyczne płazy.



Bianca idzie przodem, za nią ledwo nadążająca Anca.
-O kurcze, Kałuża! Jak miło.  To ty siostra idź dale, ja sobie postój właśnie, tu i teraz zrobię.


-Jeszcze tylko kamyczka poszukam,



-Patrzcie, patrzcie, już  mam!!! . Zaraz do napotkanego bajorka z wielką radością go wrzucę.



Idziemy dalej, kretą drogą.


Cieszymy się sobą,


zachwycamy pięknymi widokami.


Ostatnie spojrzenie na wszędzie otaczającą nas zieleń. Pora już wracać do domu.